Samorządy – czy potrzebują korekty?

|

Małgorzata Besz-Janicka

Przez lata władzy PiS, w kontrze do władzy centralnej samorządy były przedstawiane jako ostoja demokracji. Ale czy tak było naprawdę❓️ Z pewnością nie zawsze i nie wszędzie.

W samorządach od lat skupiało się wiele negatywnych zjawisk, które PiS potem „twórczo” rozwinął na skalę ogólnokrajową. Zatrudnianie swoich, kliki i układy, skoki na publiczną kasę, wyciszanie mediów – to wszystko działo się i dzieje na poziomie lokalnym dość powszechnie, a Polacy jakby się do tego przyzwyczaili. Nie jest to tak odczuwalne w większych miastach, takich jak Warszawa, Gdańsk, Poznań itd., ale już w mniejszych miastach, miasteczkach i gminach – jak najbardziej.

Nasz system samorządowy właściwie od swojego powstania nie podlegał kontroli ani audytowi politycznemu, a przez lata okazało się, że ma jednak dość duże luki, które rodzą patologie.

Jak twierdzi Andrzej Andrysiak, znawca samorządu i wydawca lokalnej prasy, każda władza, poza zarządzaniem, zajmuje się utrzymaniem swojej władzy. A więc zajmuje się także konkurencją. Stara się ją zneutralizować w ten czy inny sposób, najczęściej przeciągając pod własne skrzydła, ale też osłabiając czy izolując. A im mniejsza społeczność, tym trudniej o przeciwników wójta. I nie dlatego, że tam nie ma chętnych, ale dlatego, że buntowników łatwiej spacyfikować.

Siła wójtów, burmistrzów i prezydentów bierze się również z nierównowagi systemowej. Samorządy są w mniejszych ośrodkach są najbardziej pożądanym pracodawcą, gromadzą również i dzielą różne inne zasoby. Przy wójcie czy burmistrzu wyłanianym w bezpośrednich wyborach, z bardzo silnym mandatem i wielkimi uprawnieniami, radni niewiele znaczą. Teoretycznie pełnią funkcję kontrolną, ale często jest ona iluzoryczna, gdy połowa radnych lub ich rodziny pracują w jednostkach samorządowych podległych burmistrzowi. Burmistrz rządzi więc jednoosobowo i praktycznie z gwarancją nieusuwalności do końca kadencji, bo referendum wymaga wysokiego progu frekwencji.

Co gorsza, przez ostatnie lata włodarze miast i gmin opanowali również sferę informacyjną. W Polsce istnieje ok. 850 papierowych gazetek samorządowych, wydawanych za gminne czy miejskie pieniądze, do tego dochodzą lokalne portale, telewizje, radia. Na poziomie lokalnym samorządy są większym wydawcą niż sektor prywatny. Wydawnictwa te nie muszą walczyć o klienta, najczęściej są rozdawane za darmo. Do tego mogą zbierać po dumpingowych cenach ogłoszenia z rynku, utrudniając utrzymanie się prywatnym mediom lokalnym.

Przeciętny mieszkaniec czy mieszkanka często nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo niekorzystna dla demokracji jest taka sytuacja, gdy w ich gminie czy mieście zanika kontrolna rola wolnych mediów. Z samorządowych czasopism płynie propaganda w stylu Gierka, przemieszana z informacjami na temat wydarzeń w mieście. Inwestycje się budują, drzewa rosną, zieleń się zieleni, a włodarz miasta czy gminy jest po prostu wspaniały. Słów krytyki zwykle brak. Mieszkańcy w większości „kupują” ten obraz. Z kolei media prywatne muszą walczyć o przetrwanie, a zdarza się też, że wchodzą w układ z władzą w zamian za płatne ogłoszenia czy artykuły sponsorowane.

Taka przewaga informacyjna sprawia, że wójt czy burmistrz, o ile nie zaliczy jakiejś spektakularnej wpadki, nie ma praktycznie szans przegrać w wyborach, dopóki chce i może kandydować ponownie. Niestety, przez kolejne kadencje tej samej ekipy władza i lokalne układy coraz bardziej się betonują, a negatywne zjawiska nasilają. Stąd często żaden poważny konkurent nie chce wystartować przeciwko aktualnie urzędującemu włodarzowi, aby nie narazić się na kłopoty. Między innymi z tego powodu w obecnych wyborach w Polsce aż w ponad 400 gminach starający się o reelekcję wójt czy burmistrz nie ma żadnego kontrkandydata.

Dlatego tak ważny jest jeden z bezpieczników demokracji w postaci ograniczenia ilości kadencji prezydentów, burmistrzów, wójtów oraz radnych. Tę regulację – ograniczenie kadencji do dwóch, wprowadził paradoksalnie PiS (prawdopodobnie, aby pozbyć się opozycyjnych prezydentów dużych miast) i ma ona obowiązywać od kolejnych wyborów. Warto jednak patrzeć czujnie, czy nie zostanie ona zniesiona przez obecnie rządzącą koalicję, bo już pojawiają się takie głosy ze strony „wielokadencyjnych” samorządowców.

Kolejnym z możliwych kierunków uzdrowienia sytuacji w samorządach byłby zakaz wydawania prasy przez władze samorządowe (czym innym jest biuletyn informacyjny urzędu), czy posiadania portali informacyjnych. Z kolei prywatne media lokalne powinny być systemowo zasilane państwową subwencją, aby zachować swoją niezależność.

Te refleksje pozostawiam Państwu pod rozwagę przed zbilżającym się dniem głosowania 7 kwietnia. Z pewnością warto popatrzeć krytycznie na aktualną kampanię wyborczą i przy pomocy kartki wyborczej „odświeżyć” nieco skład władz samorządowych. Warto głosować na ludzi niezależnych, niezwiązanych z obecną władzą, nieskompromitowanych. A równocześnie takich, którzy będą mieli odwagę w razie potrzeby przeciwstawić się błędnym decyzjom czy lokalnym układom i którzy dadzą szansę na wniesienie nowej jakości do lokalnej polityki.

Zdjęcie: załóżmy, że rzecz się dzieje gdzieś w San Escobar 😉

Dodaj komentarz